[rysunek] [rysunek]  
Logo Mapa

  [rysunek]  
Strona główna
Autorzy
O stronie
Regulamin
Pobór
Faq
Stratedzy
  
Aktualności
Akademia
Taktyka i strategia
Armie świata
Technika
Zbrojownia
Słynne postacie
Odznaczenia
Terroryzm
Galeria
Kantyna
Leksykon
Biblioteka
Forum dyskusyjne
Linki
 
     




Copyright © 1997 - 2002
Cybernetyczna Gildia Strategów.

Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.
Hosting: Dualcore.pl

Sponsor:
Program do pożyczek

Blog technologiczny

Opowiadania czołgisty.

W sumie to się zaczęło już w pociągu. Spotkałem parę osób, z tym że jechali do różnych stron Polski. Ja sobie nie wyobrażałem w ogóle pierwszego dnia w wojsku, nie wyobrażałem sobie bramy jednostki, jak ją przekraczam i tak dalej. Jak wylądowałem na dworcu docelowym, spojrzałem i pomyślałem "O Jezu, co to za dziura!" i poszedłem do baru. Myślałem, że będę jednym z nielicznych, a tam były tłumy, dosłownie tłumy, takich jak ja. Każdy oczekiwał godziny, w której ma się zgłosić. Zebraliśmy się w siedmiu i powędrowaliśmy pod jednostkę. Pod jednostką stanęliśmy; mieliśmy jeszcze pół godziny do pierwszej. Zastanawialiśmy się, czy już wejść, czy jeszcze pójść na pożegnalne piwo. Przegłosowana została ta druga decyzja czyli na piwo, ja z oczywistych względów nie piłem - nie lubię piwa. I przydreptaliśmy pod jednostkę. Pod samą bramą była przepychanka, kto ma pierwszy wejść do oficera, który tam przyjmuje i zameldować się. Widziałem już kilka bram wojskowych w Polsce i wszystkie one są na jeden sposób robione: brama, wjazd jest na kształt trapezu, po bokach jest wysoki mur i pisze "Wojsko Polskie"; brama jest pomalowana na kolor niebieski, taka wielka, że dwa czołgi mogłyby przejechać spokojnie.

Oficer na bramie spisał godzinę przyjścia; jakiś ważniak z petem na ramieniu, czyli starszy szeregowy, zabrał nas na stołówkę i kazał iść dwójkami. Na to wszyscy "ha, ha, ha w wojsku już jestem". Szliśmy jak stado baranów. Na stołówce, oczywiście ważne "dziadki" - "Ile dziadkom do wyjścia?" Oczy jak pięć złotych, każdy, jakim "dziadkom", jaka cyfra? Zjedliśmy śniadanie, dwie bułki, jednej nie zdążyłem zjeść czyli wyrzuciłem; poganiali nas strasznie. Poszliśmy na salę gimnastyczną, gdzie przespałem się dobre pół godziny zanim mnie wezwali. Jakiś sierżant się pytał: nałogi, czy jakieś sznyty na rękach mam, czy ćpam, po czym stwierdził, że będę dobry jako mechanik czołgu T-55. Oczy jak pięć złotych, bo na WKU powiedzieli, że pójdę do wojska, zrobię prawo jazdy i będę jeździł samochodem. Po paru tygodniach dowiedziałem się, że 99% osób przybywających do jednostki powiedziano na WKU o zrobieniu prawa jazdy. W efekcie wszyscy wylądowali na czołgach. Kumpel stwierdził, że pierwsze co zrobi po przyjeździe do domu na przepustkę, to podpali WKU w swoim mieście.

Jak już nas rozdzielili na grupy, to zebrali i podzielili na kompanie. Wcześniej nas umundurowywali. Z tym umundurowywaniem był taki problem, że wpierw się podchodziło do jednego stanowiska, rozbierało do naga, oczywiście, pod baczną obserwacją kobiet, nielicznych bo nielicznych, ale znajdujących się tam i obceniających pryszcze na pośladkach, tudzież miękkozwis. Dali nam granatowe majtki na sznurku. Ledwo na mnie weszły, bo bądź co bądź nogę to ja mam i ledwo je wcisnąłem. Upinały mnie jak jasna cholera. Rzeczy, które chciałem zatrzymać jak zegarek, notes, pieniądze wsadziłem do podpisanej reklamówki, a ciuchy cywilne do wielkiego wora. W granatowych majtkach, w klapkach, z kartką w ręku przeszedłem pod prysznic. Tam zdjąłem te granatowe majtki, umyłem się, dali mi czyste, nowe. Po prostu stwierdzono, że tamte są brudne. Pod prysznicem byłem może 45 sekund, nie zdążyłem się nawet całkowicie zmoczyć. Stwierdzili, że jestem czysty więc dawaj spod prysznica. Następnym etapem było przejście do lekarza. W następnej sali były ze 3 babki i 2 facetów. Nie wiem, ale ja zawsze mam szczęście, że ten co zagląda w majtki to wygląda jak pedał. Ten też był taki mały, czarny, ulizany, zgarbiony i jeszcze mu się oczy świeciły, przy czym głupio się uśmiechał. "Proszę opuścić slipy i pokazać jąąądra." Pokazałem. Później był przegląd jamy gębowej u dentystki i mierzenie ciśnienia krwi. I na mundurówkę.

Dostałem portki takie jak dawali na praktykach, że trzy osoby by w nie weszły. Bluza od mora też za długa, buty za duże. Jak dostałem to wszystko to przyszła kolej na panterkę. Jest to największa, najcieplejsza odzież, ale najcięższa. I rzeczywiście, pierwszy raz nałożona na plecy robi ogromne wrażenie, bo waży, lekko mówiąc, około 8 kg; jest to ciężar niesamowity. Na sali było cieplo, na dworzu jeszcze nie było zimno, tak że lało się z człowieka momentalnie. Później przymierzaliśmy czapki. Wydające je babka klęła, bo dopiero za piątym razem dostałem odpowiednią, bo wszystkie wcześniejsze były za małe. Nie wiem, chyba pojemność globusa mi się zwiększyła. Po umundurowaniu zabrano nas na kompanię. Tam dostaliśmy dodatkowo umundurowanie robocze, w którym poruszamy się po jednostce, ubrania czołgisty, tzw. "czarnuchy", i masę, masę innych rzeczy jak ręczniki.

Zaprowadzono nas na salę. Naprawdę w celach więziennych było ładniej niż tam. Lóżka - prycze, rzeczywiście p r y c z e, jedno nad drugim, tak równiuteńko zasłane, że jak mucha na nie siada to musi sobie nogi połamać. Na WKU mówiono, żeby nie brać nic do wojska, tam wszystko dadzą. Okazało się to wszystko jedną wielką bzdurą. W szafce była tylko szczoteczka do butów, mydło do golenia, i nici. Zielone. Nic więcej! Całą resztę musiał sobie człowiek kupować sam. Mydło do mycia, pędzelek, maszynkę do golenia to wszystko musiał sobie człowiek kupować sam. Nawet igłę. Z igłami to był cyrk; nie było igieł przez pierwsze dwa tygodnie, a jeśli złapali delikwenta na korytarzu, który miał niezapięty guzik od mora to urywali mu go od ręki. I gość miał 3 minuty na zaszycie. Natomiast jeśli kogoś złapali z rękami w kieszeniach, facet musiał zaszyć te kieszenie, wsypując wpierw dwie garście piachu. Na kieszeń dawało się tyle szwów, ile dni zostawało "dziadkom" do wyjścia. A szwy te da się bez problemów policzyć. Kieszeń można rozpruć gdy "dziadek" wyjdzie do cywila.

Siedzę w tym pokoju i czekam. Wchodzi jakiś starszy szeregowy. Cholera wie, wstać czy nie wstać, no, bo się w wojsku jeszcze nigdy nie było. No więc od biedy wstawaliśmy. Człowiek zielony nic nie wie. Nadal nie czułem się żołnierzem; dodam, że żołnierzem poczułem się dopiero po trzech dniach. Powoli zaczęło się zjeżdżać coraz więcej lokatorów do mojej sali. Każdy spod byka patrzył na innych, każdy z innej strony Polski; i spod granicy litewskiej, i spod czeskiej, i od morza. Z całej Polski. Zewsząd!

Wieczorem zagnali nas na kolację. Od początku zawzięcie nas uczyli jak trzymać tacę i co po której strony tacy trzymać. Taca w kształcie rombu, trzyma się ją jedną ręką; nie daj Boże opuścić ją na ladę, bo tam człowieka by zajebali, po prostu. Po kolacji jeszcze się nic nie działo, wieczorem przyszedł nasz dowódca drużyny, straszny szeregowy. No i zaczął nas uczyć ścielić łóżka. W wojsku są trzy sposoby ścielenia łóżek: na capstrzyk - na noc, na zaprawę - rano, i po zaprawie - na dzień. Wydawało mi się to na początku czarną magią i kiedy się położyłem spać wpierw pół godziny przypominałem sobie jak się ściele łóżko na rano i na dzień. Dopiero później poszedłem spać.

Ze spaniem było tak - wpada "dziadek" i mówi "Dobranoc wojsko!", a my mamy wrzeszczeć ile sił w płucach "dobranoc dziadkom, wickom, Mikołajom i tym co od zajebania mają!" Próbę przeprowadzaliśmy cztery razy zanim krzyknęliśmy tak głośno, że szyby w oknach zadrżały. Ale to nie był koniec, bo musieliśmy wiedzieć kto był naszym idolem, oczywiście Hermaszewski, a największym kosmitą jest Gagarin. I ostatnie hasło: "Dobranoc leśni ludzie!" - "Dobranoc Robin Hoodzie!!!". No i po tym była komenda "Do wozu!", czyli musieliśmy siąść na łóżko; później komenda "Za włazy!", czyli zwinięte w rulon koce trzeba było chwycić za rulon, nie rozwijając go. "Zamknąć włazy!" - wtedy rozwijało się go; "Uszczelnić włazy!", czyli zagięte końce tych boków trzeba było rozłożyć na całej długości i na koniec - "Spać!"

W momencie kiedy położyliśmy się spać, oczywiście nikt nie szedł spać, były na sali ogólne brechty. Ogólna cisza na sali, nagle ktoś mówi "Robin Hood... Ale z niego Robin Hood." No i ogólne ha, ha, ha... Cisza i znowu "Leśni ludzie..." i ha, ha, ha... Ryczeliśmy, ile sił. Wpada "dziadek" i krzyczy "Co jest heble? Jeszcze nie śpita? Zobaczymy jutro!" Po dziadkowym ostrzeżeniu nastała cisza.

Budzę się rano i nie otwierając oczu przez pół minuty zastanawiałem się gdzie ja jestem? Naprawdę nie wiedziałem g d z i e   j e s t e m? Nie otwierałem jeszcze oczu, nie wiedziałem gdzie jestem. Przypominałem sobie zawzięcie g d z i e   j a   j e s t e m. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą sprężyny, bo spałem na parterze. Powoli, powoli zacząłem jarzyć, że jestem w armii. Ale nadal nie czułem się ż o ł n i e r z e m... Cdn

Czołgista

W następnej części Czołgista trafia do kompanii karnej, a my dowiemy się co to jest "dizel" i jak się robi pompki wojskowe